wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 27

*Tony*


Sala medyczna w Stark International znajdowała się w podziemiach.  Dostać się do niej można było tylko i wyłącznie windą lub specjalnym tunelem, który był wyjściem awaryjnym w razie niespodziewanego niebezpieczeństwa. Dostałem się tam, nawet nie wiem dokładnie którym przejściem i jak długo ta przeprawa trwała. Znowu zemdlałem. Po raz kolejny nie posłuchałem ostrzegawczych znaków doktora Jensena, który o mnie i całym moim ciele wiedział praktycznie wszystko. No, poza jednym faktem... Że jestem Iron Manem.

Kilka tygodni wcześniej...

Wąski, długi korytarz, a na jego końcu niebieskie światło. Czyli znak rozpoznawczy gabinetu Jensena. Schowałem zbroję do plecaka i wyprostowany poszedłem przed siebie.

- Doktorze?

- Oh, młody Stark, witaj chłopcze!

- Dzień dobry.

- Cóż cię do mnie sprowadza? Chcesz popatrzeć, jak pracuję?

- Oh, nie. Tylko nie to. - Rozesmialem się.

- A więc?

- Coś nie tak z moim rozrusznikiem.  Od kilku dni jestem słaby, szybko się męczę i nie mam na nic ochoty.

Mimo to wciąż walczę w zbroi i mało śpię. - pomyślałem.

- To bardzo źle. Połóż się proszę tutaj. - Wskazał na łóżko z białą szatą.
Zamknąłem oczy. Poczułem tylko nieprzyjemne ukłucie, co było spowodowane podłączeniem jakiegoś kabla do implantu. Potem jeszcze wenflon.

W czasie badania słyszałem tylko pomruki i wzdychanie Jensena, który z pełną uwagą przeglądał wyniki badań, które zapisane były na co chwilę drukujących się kartkach. Zaglądał również w stronę monitora, gdzie dziwne wykresy opisywały moje tętno.

W końcu, po kilkunastu minutach doktor ściągnął okulary i zwrócił się do mnie ze skwaszoną miną.

- Jesteś zbyt przemęczony, a i tak jesteś w ciągłym wysiłku. Rozrusznik jest zmęczony ciągłą szybką 
pracą. Musisz ją siebie uważać, w innym razie będzie z tobą źle.

- Ja nie... Nie mogę.

- A dlaczego? Czy chcesz mi o czymś powiedzieć? - Uniósł jedną brew.

- Ja... Nie. Nic nie mam Panu do przekazania.

- W porządku. Tylko uważaj na siebie.

Teraźniejszość...

Kiedy obudziłem się, dostrzegłem Pepper i Rhodey'ego, którzy spoglądali na mnie z niewielkim uśmiechem.

- Jak się czujesz? - Spytała dziewczyna, glaszczac moją dłoń.

- Jakby mnie czołg przejechał. - Odparłem z prawdą. Głowa pękała mi z bólu.

- Melody się obudziła. - Rzekł Rhodey, ale jego ton był dość dziwny. Nie miałem jednak ochoty rozpatrywać, co go ugryzło.

- Gdzie jest?

- W swojej sali. Właśnie je, ale z jej apetytem... - Pokręciła głową Pep.

- Chcę do niej iść.

- Oszalałeś?!

- Albo mnie tam zawieziecie, albo sam sobie jakoś poradzę. Mogę nawet się czołgać do tej sali.

- Dobra, już dobra!

Moi przyjaciele zaprowadzili mnie do dziewczyny. Kiedy znalazłem się w środku, nie sali, nie mogłem oderwać od niej wzroku. Jej twarz nie była taka blada; dostała kolorów i na wpół leżąco zajadała jakąś potrawę. Chyba zupę.

- Mel? - Pojechałem do niej sam, ponieważ moi przyjaciele zostali na korytarzu, dając mi trochę prywatności.

- Tony?

- Cześć, kocha... Hej.

Dziewczyna Uśmiechnęła się na te niedokończone słowa, wiedziała, co chcę powiedzieć. Poklepała miejsce obok siebie i posunęła się nieco. Usiadłem obok niej.

- Jak się czujesz? - Spytaliśmy w tym samym czasie.

- Ty pierwsza.

- Ze mną już lepiej.

- To dobrze. U mnie też już... W porządku.

- Co ci się w ogóle stało? I jak się znalazłam tutaj? Pamiętam, że Iron Man był w jakiejś siedzibie tego Ducha, czy gdziekolwiek...

- Myślę, że to on cię tutaj przyniósł. - Potarłem kark dłonią.

- Chciałabym mu bardzo za to podziękować. Uratował mi życie.

- Myślę, że nie raz jeszcze będziesz miała taką okazję. - Puściłem jej oko i złapałem za jej dłoń, następnie  splotłem ją ze swoją.

- Tęskniłem za tobą i martwiłem się.

- Ja też. - Uśmiechnęła się szeroko. - Ja też...

Póki co doktor Jensen pozwolił mi wrócić do domu, ale pod warunkiem, że mój ojciec będzie miał na mnie oko i zareaguje natychmiast w razie konieczności. Nie odpowiadał mi tej pomysł; nadal nie mogę uwierzyć w to, co zrobił mi ojciec lata temu, a co ma skutki do dnia dzisiejszego. Gdyby nie rozrusznik, nawet zbroja Iron Mana wyglądałaby inaczej. W każdym razie ostatecznie musiałem się zgodzić, bo nie wytrzymałbym ani chwili dłużej w normalnym szpitalu, do którego mnie odwieziono po szczegółowych badaniach w Stark International.

Żałowałem tylko jednego. Melody. Dziewczyna musiała pozostać jeszcze na obserwacji prsez kilka dni. Chciałem już mieć ją przy sobie, zapewnić jej stu procentową ochronę, jednak już bez zbroi.
Chciałbym jej wyjawić prawdę, ale.boję się reakcji. Ludzie różnie reagują, w jej przypadku może to skończyć się źle. Lepiej żeby nie wiedziała. Chociaż tak bardzo bym chciał być z nią szczery...

~*~

- Potrzebujesz czegoś? Dobrze się czujesz? - Dopytywał mój ojciec. W końcu, po kilku tygodniach zaczął się mną interesować. Tak to latał w tę i z powrotem, z firmy do domu i z domu do firmy. Naprawdę zaczyna mi być żal tego człowieka. Niepotrzebnie udaje, że nic jie zaszło, na marne chce odbudować nasze relacje.

Było dobrze.

Było.

Był moment, że mogliśmy się gdzieś wybrać razem, jak za dawnych, moich dziecięcych lat. Wtedy był dla mnie taki opiekuńczy, urabiał sobie ręce przy mnie, był dla mnie ojcem i matką jednocześnie. 

A teraz?

Nie ma Tony'ego, jest Stark International.

- Tony...

- Daj mi spokój! - Wrzasnąłem, jedną ręką lekko go popychając.

- Uspokoj się, tylko martwi mnie twój stan.

- Lepiej idź do firmy. Zapewne cię potrzebują.

- Nigdzie się nie wybieram.

- Ah tak? To w takim razie ja wychodzę. Nie mam ochoty przebywać w twoim towarzystwie.

- Co ci znowu odbiło? Jeżeli tak bardzo Ci przeszkadzam, możesz iść do siebie, na górę, ale wiedz, że i tak wejdę do twojego pokoju, kiedy zechce. Muszę cię kontrolować.

- Nic nie musisz, nic! - Powolnym krokiem wszedłem po schodach i trzasnąłem drzwiami. Miałem już tego dość.

Miałem dość jego i tej całej udawanej relacji ojciec-syn. Miałem dość tej jego fałszywości. Kłamał przez tyle lat i wciąż to robi.

środa, 29 lipca 2015

Rozdział 26

 "Sekret, który nie jest sekretem cz. I"



- Tony? Tony, obudź się! - Ktoś potrząsnął moim ciałem.

- C-Co?- Ocknąłem się.

- Zemdlałeś. Co z tobą stary?

- Ja nie... nie wiem.

- Dobrze się czujesz? Tony?

Obraz wciąż miałem rozmazany. Przetarłem kilka razy powieki, zamrugałem, ale to i tak nie dało zamierzonego efektu. Nadal czułem się źle, bardzo źle... Miałem wrażenie, że zaraz...

- O fuu!

- Coś jest z nim nie tak! - Usłyszałem kobiecy głos. A właściwie, to nieco skrzekliwy, wysoki głos...

- Pepper, zawołaj lekarza!

- Ty to zrób!

- Pepper!

- Nie wrzeszcz na mnie Rhodey!

- On tu ciągle wymiotuje, zawołaj kogoś do jasnej cholery!

- Dobra, już dobra!

- Tony? Tony, słyszysz mnie? Chłopie...

*Rhodey*

Anthony wymiotował jeszcze przez chwilę, po czym znowu zemdlał. Zanim Pepper sprowadziła lekarza do sali, w której się obaj wraz z Melody znajdowaliśmy, zdążyłem ułożyć głowę Tony'ego na swoich kolanach i delikatnie rozczesywać jego dawno niestrzyżone, czarne włosy. 

Po tym, jak mój przyjaciel się zachowywał, po tym, co przed chwilą się stało i, jak przybyłem do szpitala zobaczyć, co u Melody i znalazłem go nieprzytomnego... Wiedziałem, że coś jest nie tak. 

Nagle do sali wpadła Pepper, a za nim lekarz w białym fartuchu. 

- Połóż go tutaj.

Kiedy doktor wskazał na wielkie łóżko za sobą, które zostało przywiezione przez dwie pielęgniarki, dopiero teraz spostrzegłem, że znalazło się miejsce, gdzie mógłbym ułożyć Tony'ego. Położyłem chłopaka na łóżko i wraz z rudowłosą odsunęliśmy się pod okno, obok Melody.

Lekarz przebadał Anthony'ego, który w międzyczasie znów odzyskał przytomność.

Kiedy starszy facet, swoją drogą w okolicach sześćdziesiątki, zaczął badać klatkę piersiową, obrócił się w naszą stronę i stwierdził z przejęciem.

- To przez "to coś". - Wskazał na rozrusznik.

- Pepper, dzwoń do ojca Tony'ego i poinformuj go o wszystkich, niech szybko się tu zjawi z jakimś specjalistą.

Dziewczyna szybko wykonała polecenie. Po jej szybkich czynnościach zdałem sobie sprawę, jak bardzo boi się o Tony'ego. Chwilowy zastój i wyznaczanie jej poleceń było spowodowane szokiem ze strony dziewczyny. Czasem miałem wrażenie, że to nie Melody, a Pepper powinna być z Tony'm.
I bardzo jej kibicuję... od pewnego czasu.

Po dłuższej chwili w szpitalu zjawili się Howard Stark i jakiś doktor ze Stark International, którego po raz pierwszy widziałem na oczy. Być może był nowy w firmie. Mężczyzna podszedł do Tony'ego i dotknął jego czoła.

- Ma gorączkę. - Zmarszczył czoło.

- Jakie objawy mu towarzyszą? - Zwrócił się do mnie.

- Utrata przytomności, gorączka i wymioty.

- Właśnie widzę. - Skrzywił się, widząc na pościeli Melody plamę. - Niech ktoś to sprzątnie, w takich warunkach nie da się pracować!

Po chwili zjawiły się jeszcze inne dwie pielęgniarki. Zmieniły pościel i wyszły. Zajęło im to niespełna pięć minut.

W końcu siwy, brodaty i nieco zgarbiony doktorek z okularami wyprosił nas wszystkich z pomieszczenia. W środku został tylko on sam, Tony i Melody. Nawet Howard Stark zmuszony był zostawić syna, który nie pałał do niego wielką sympatią. Wciąż to widziałem.
Wraz z Pepper usiedliśmy na białych, plastikowych krzesłach na korytarzu. Tylko pan Stark chodził w tę i z powrotem z rękami z tyłu. Bardzo się przejmował Tony'm, tak jak my wszyscy zresztą.

- Jak to się stało? Przecież było wszystko dobrze. - Zagadywał.
 
- Panie Howard, my... Sami nie wiemy. - Westchnęła Pepper. 
 
- Ponoć to coś z rozrusznikiem. - Odezwałem się.
 
- Mam nadzieję, że to nic poważnego. Jeszcze tego mi brakuje. Kolejnych problemów.
 
- Coś się dzieje w firmie? - Spytała Pepper.

- Nie wasza sprawa dzieciaki.

Po chwili jednak wziął kilka głębszych oddechów i dodał:

- Przepraszam. Po prostu mamy częste włamania do systemów i boję się, że ktoś może wykraść mi dane.

- A co z zabezpieczeniami?

- Trudno złamać hasła, ale widać ktoś posługuje się większą technologią od naszej.

Po chwili doktor wyszedł z sali, poprawił kołnierz od fartucha i rzekł bardzo poważnym głosem:

- Jak najszybciej trzeba przetransportować Tony'ego do Stark International, do naszych specjalistów.

- Co z nim? - Howard zbladł widząc minę doktora i słysząc jego ton.

- To bardzo poważna sprawa. Nie umiem stwierdzić, czy zagraża to jego życiu. Sam nie dam rady. Potrzebna jest seria badań.

- W porządku. Czy mogę go zabrać samochodem?

- Nie jest zdolny, by sam sie poruszać, jest strasznie słaby. Tylko z czyjąś pomocą dojdzie do auta.

- Pomożecie mi? - Zwrócił się do nas pan Stark.

- Oczywiscie! - Rzekliśmy chórem i weszliśmy z powrotem do sali.