"Na ratunek!".
3 tygodnie później...
Wraz z Tonym przemierzaliśmy główne ulice. Trzymaliśmy się za ręce. Od urodzin mojego chłopaka (o matko! Nadal nie mogę się przyzwyczaić do tego wyrażenia) minęło wprawdzie kilka tygodni, jednak i tak czułam, że nie jest szczęśliwy. Domyślałam się, że chodziło o temat jego mamy, którego podjął się podczas imprezy urodzinowej.
- Będzie dobrze. - uśmiechnęłam się, jednak Tony tylko westchnął.
- Ty nie wiesz, jak to jest stracić matkę, kiedy...
- Ja za to nie mam ojca.
- No tak, nawet zapomniałem. Co się z nim stało?
- Zostawił nas.
- No widzisz? To nie to samo.
- Oj Anthony...
- Błagam, nie nazywaj mnie tak. Mama mi się przypomina.
- Przepraszam. A wiesz co? Zawsze humor poprawiały ci lody waniliowe. Skusisz się?
- Jakoś nie tym razem.
- Oj no weź! Rozerwij się, odpocznij! Przestań się zamartwiać!
- Dobra, namówiłaś mnie!
- Świetnie! - cmoknęłam go w policzek i zawitaliśmy do najbliższej lodziarni.
~*~
Pozostała część dnia zleciała dość szybko. Mimo, iż w swoim towarzystwie czuliśmy się świetnie, a Tony zażegnał smutki, to i tak wciąż nie nacieszyliśmy się sobą. Nie dzisiejszego dnia.
- To może chodźmy do mnie? Zamówimy pizzę, ostatnio dostałam fajną książkę "Zniszcz ten dziennik".
- To super! Wykonamy wszystkie zadania!
- Jednego wieczora? Nie zdołamy.
- Założymy się?
Tony pociągnął mnie za sobą na parking, gdzie miał zaparkowane Ferrari swojego ojca. Wsiedliśmy do samochodu, po czym z piskiem opon odjechaliśmy do mojego domu.
2 godziny później...
"Zegnij okładkę".
- Czekaj ja to zrobię. Ty nie masz siły chudzielcu.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne. A teraz oddawaj!
"Na tej stronie napisz swoje motto życiowe, a następnie zamaż je jak najbardziej".
- Co za kretyn wymyślał te zadania?
- Nie wiem. Ale z chęcią dowiem się, jakie motto mają siedemnastoletni geniusze. - wręczyłam mu książkę.
- Yyyyy, ja?
- Nie ja wiesz?
- Ale ja nie mam motta.
- A chociaż wiesz co to jest?
- Wiem. Ale jestem... - i tu się zawahałem. Ona nie wie, że jestem iron Manem?
- No kim jesteś? Bogatym dzieciakiem? Fakt jesteś nim.
- Ehh..
Po dwóch godzinach przebrnęliśmy przez ćwiartkę wyznaczonych nam zadań. Opadaliśmy z sił, mało co nie zasnęliśmy na kanapie. Dodatkowo wymęczyły nas te nasze rozmowy o niczym, wspólne wkurzanie itp.
- To ja się będę zmywał.
- Tak wcześnie? - spytałam, jak jakaś głupia. Nie spojrzałam na zegarek, a dochodziła północ.
- Nom, nie jest wcześnie... bynajmniej nie dla mnie.
- Jesteś nocnym markiem.
- Ty niedługo też nim zostaniesz, jak w tej chwili nie pójdziesz się wykąpać i spać. A właściwie gdzie twoja mama?
- Ma nocną zmianę.
- A jak się czuje? Lepiej jej?
- Bierze leki. Wiesz... póki co jest... no dobrze. Mogło być zawsze gorzej.
- Bądź dobrej myśli. Dobranoc. - wychodząc pocałował mnie w czoło. - Do jutra! - dodał i wyszedł.
Kiedy Tony opuścił dom, zrobiło się tak cicho. Jedynym towarzyszem był przyciszony włączony telewizor. Właśnie leciały jakieś późne wiadomości, powtórki z dzisiejszego dnia.
Nagle usłyszałam kroki. Wyciszyłam telewizor i spytałam donośnym głosem:
- Co, zapomniało się czegoś?
Na raz ktoś zakrył mi usta, zepchnął mnie z kanapy, przez co rąbnęłam kolanem o kant etażerki. Ból natychmiast dał się we znaki. Po chwili tajemnicza postać unieruchomiła mi ręce i szarpiąc się ze mną, w końcu odepchnęła mnie na ścianę i przydusiła do niej. Szepnęła do ucha:
- Nie wierć się tak, jakbyś miała robaki. Jeżeli nie chcesz, by stała ci się krzywda, przestań się stawiać. Inaczej cię uszkodzę, a jesteś dla mnie zbyt ważna. Jednak i ja potrafię wybuchnąć.
Te słowa przeraziły mnie. Dopiero teraz odczułam strach, lęk. Bałam się, że spanikuję i moja sytuacja pogorszy się. Postanowiłam ulec nieznajomemu. Jednak i to było złym pomysłem.
Nagle poczułam ogólny ból głowy. Upadłam. Ogłuszył mnie, po czym wziął na ręce i wyniósł z domu.
~*~
Rano obudził mnie hałas i to, że ktoś oblał mnie wodą.
- Wstawaj maleńka! - usłyszałam męski głos. Zdawało mi się, że był inny, niż poprzedniego wieczora. Twarzy jednak nie byłam w stanie zobaczyć, bo miałam przepaskę na oczach. Widziałam tylko kontury.
- Ładnie, postarałeś się. Masz tutaj resztę. Póki co, twoja robota skończona. Teraz czekamy na naszego głównego bohatera. - zachrypnięty głos zapadł mi w pamięci.
- Kim jesteś? - spytałam.
- A co cię to małolato obchodzi?
- Zamknij się! - wrzasnął drugi. Tak! To ten, który mnie porwał!
- Nie tak ostro Duchu.
- Duchu? Czy ja się nie przesłyszałam? - pomyślałam.
Nagle zadzwonił telefon.
- Cholera, Duchu! Zostawiłeś telefon w jej posiadaniu!? Ty idioto!
Mężczyzna zbliżył się do mnie. Słyszałam jego niespokojny oddech. Zabrał mi komórkę, po czym uderzył z całej siły w brzuch. Z dotychczasowej pozycji klęczącej, upadłam na bok i w miarę możliwości skuliłam się, jak najbardziej potrafiłam.
- Gówniara! - splunął.
- Chwileczkę. To tylko Stark. Albo aż Stark! Zapomnieliśmy o nim! Sprowadź mi go, albo nie dostaniesz ani grosza!
- Co!? Obiecałeś mi kupę szmalu ty łysielcu! - podniósł go.
Chociaż cierpiałam, udało mi się zapamiętać kolejną cechę szczególną. Jeden z nich był łysy.
- Odstaw mnie! To ja tu mam głos!
- Eghh... - odkaszlnął.
- Dopadnę tego dzieciaka jeszcze dzisiaj! - jeden z nich był naprawdę wściekły.
- Pamiętaj tylko, że na wykonanie zadania miałeś określony czas. Niedługo on mija...
Postać nazywana Duchem rozzłościła się jeszcze bardziej. Burknął coś pod nosem, następnie wyszedł z pomieszczenia. Kiedy zamknął drzwi (a raczej nimi trzasnął) rozległo się echo. A więc przestrzeń musi być naprawdę duża i w miarę mało zagospodarowana.
- A ty... - zwrócił się do mnie ten, który został. - A ty będziesz tu siedzieć, dopóki nie znajdziemy Starka. - i odszedł.
W tamtym momencie poczułam się okropnie. Łzy same cisnęły mi się do oczu. Przez to wszystko, to co działo się tak szybko, nie za bardzo zdawałam sobie tego, co się ze mną dzieje, co może mi się przytrafić. Dopiero teraz zebrałam wszystkie myśli. Zostałam porwana! W jakim celu? W mojej głowie przewijały się tylko najgorsze domniemania. Ale po co im Tony? Ja też go w to wciągnęłam!? - pytałam sama siebie w myślach. W końcu nie wytrzymałam i zaczęłam szlochać.
Na całe szczęście - nikt tego nie usłyszał.